poniedziałek, 23 marca 2015

Z gatunku płaszcza bez szpady

Dawno skończył się remont, skończyły się też inne wymówki. Sezon za pasem. To oznacza tylko jedno - stroje muszą zostać uszyte i to migusiem. Na pierwszy ogień poszły płaszcze, bo najprostsze. Nie napisałam, że proste.
Na początek trzeba zdobyć wełnę. Chciałam, żeby mój płaszcz był gruby, ale z jednej warstwy, żeby za bardzo nie bił po kieszeni. Gruby... No właśnie, a to znaczy jaki? No gdybym zobaczyła, to bym wiedziała. Bo skąd mam wiedzieć jaki to jest materiał o gramaturze np. 260 g/mb? Jeśli chodzi o szycie i o tkaniny to jestem kompletnym laikiem. Zrobiłam dwie rzeczy - poprosiłam o przesłanie próbek tkanin Krzysztofa Łobosa i zaczęłam szukać tkanin wełnianych w internecie porównując ich gramatury. Wśród otrzymanych próbek, najgrubsza wydała mi się za cienka. Popełniłam pierwszy błąd - nie zapytałam o jej gramaturę.
Próbki tkanin od Krzysztofa Łobosa
Z moich internetowych poszukiwań wyszło mi, że niełatwo jest znaleźć tkaninę naturalną >80% oraz że 500 g/mb to sporo. Przy mojej nieufności do zakupów przez internet postanowiłam znaleźć w miarę zaufane źródło. W dodatku chciałam, żeby materiał był polski. Tak trafiłam do sklepu o nazwie Textilmar. W jego ofercie znalazłam czarną wełnę parzoną, w 90% naturalną, o gramaturze 500 g/mb. Nie miałam pojęcia czym jest wełna parzona, więc zaciągnęłam języka i dowiedziałam się, że jest ona już przygotowana do szycia, tzn. nie powinna się skurczyć w praniu. Pomyślałam: "To świetnie!" i zachwycona swoim znaleziskiem zamówiłam 6 m na dwa płaszcze z połowy koła, dla siebie i mężczyzny. Tu doszliśmy do miejsca, w którym popełniłam drugi błąd - kupiłam materiał, którego wcześniej nie dotknęłam i nie zobaczyłam na żywo. Jakiż był mój zawód kiedy rozpakowałam paczkę! Materiał oprócz tego że bardzo gryzie (z jednej strony to wełna, więc gryzie, ale z drugiej ma domieszkę, więc mogłaby nie gryźć), to nie jest gruby i zbity, ale dość cienki o nierównej strukturze. Patrząc pod światło widać miejsca bardziej zbite pośród połaci prześwitów.
Tkanina oglądana pod światło
Później dowiedziałam się, że to konsekwencja luźnego splotu. Żałowałam, że nie zdecydowałam się na materiał, którego mam próbkę, bo okazał się grubszy, a nie gryzie i ma gęsty, gładki splot. W efekcie materiał leżał długo odłogiem, bo zniechęcona jego wyglądem nie mogłam się zebrać do szycia.
3 kg materiału, 9 m2
Kiedy zdałam sobie sprawę, że jest już marzec, a ja mam do uszycia wszystko, zabrałam się do pracy. Postanowiłam uszyć płaszcze, sprzedać je na facebookowym targowisku, a za otrzymane pieniądze kupić nowy materiał na płaszcze, które mi się spodobają. Zabraliśmy się we dwoje do wykrawania. 6 m tkaniny o szerokości ok. 1,5 m to niezły kawał! Na podłodze udało się zmieścić tylko kwadrat, więc odrysowywaliśmy kolejno każdą ćwiartkę koła z osobna, używając do tego białej kredki i sznurka.
Płaszcze mają promień szerokości tkaniny. Dodatkowo wykonaliśmy podkrój o promieniu 15 cm na szyję. Ochoczo złapałam bawełnianą nitkę, byle szybciej zacząć i przystąpiłam do obszywania płaszcza ściegiem podejrzanym w "The Medieval Tailor's Assistant".
Żródło: "The Medieval Tailor's Assistant" Sarah Thursfield
Uszycie jednego płaszcza zajęło mi ok. 8 godzin, policzyłam, że to ok. 8 metrów krawędzi. Kiedy skończyłam, efekt tak mi się spodobał, że zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno chcę sprzedać ten płaszcz. Ochłonąwszy trochę podczas tych czterech dni z igłą (na szycie mogłam pozwolić sobie tylko podczas południowej drzemki mojej córeczki), ruszyłam na poszukiwania włóczki wełnianej, aby drugi płaszcz uszyć właśnie nią. (Nitki wełniane można też wypruwać z tkaniny i nimi szyć, ale z tej mojej parzonej chyba nie bardzo by się to udało). Kiedy ją zdobyłam i wypróbowałam w boju, efekt zachwycił mnie jeszcze bardziej. I tu czas na kilka refleksji na temat szycia różnymi nićmi.
  1. Wełna na wełnie jest praktycznie niewidoczna i wygląda to pięknie.
  2. Nitka wełniana nie plącze się tak jak bawełniana. No w każdym razie mnie się ciągle robiły supełki.
  3. Nitka wełniana bardzo się niszczy podczas szycia (przeciera się), więc trzeba szyć krótkimi nitkami, bo długie i tak długo nie pożyją, szkoda strat.
  4. Wydaje mi się, że szycie bawełnianą nicią szło mi trochę szybciej niż wełnianą.
  5. Bawełniane nici chyba nie są właściwe dla tego okresu, ale póki co nie przyjrzałam się dostatecznie temu tematowi.
  6. Nie mam jeszcze nici lnianych, więc nie mogę porównać.
W każdym razie zdecydowałam się trzymać szycia wełny wełną o ile to będzie możliwe, głównie ze względów estetycznych.
Górny ścieg - bawełna, dolny - wełna
Teraz oba płaszcze są już uszyte, na razie jeszcze bez zapięć. Mężczyzna chce do swojego zapinkę, ja skłaniam się ku guziczkom. (A tutaj bardzo ciekawy wpis na temat zapięć do płaszczy). Nie zdecydowałam jeszcze definitywnie co z moim płaszczem - zostawić, czy sprzedać i uszyć nowy. Materiał mi się nie podoba, ale jednocześnie wyobrażam sobie, że ma bardziej historyczny wygląd niż taki, jaki bym chciała (nie opieram swoich wyobrażeń na niczym konkretnym, po prostu tak mam - wyobrażam sobie różne rzeczy, smaki i co tu dużo mówić, zwykle mam rację ;)). Gryzie, ale w końcu nie będzie miał dużo kontaktu z gołą skórą, jedynie na szyi, więc może da się wytrzymać? No i przede wszystkim napracowałam się przy nim i jestem zadowolona z efektu. Pożyjemy, zobaczymy.
Najbardziej niesamowite w szyciu płaszczy było to, ile satysfakcji mi ono dało. Nie spodziewałam się, że obszycie kawałka (no dobra, płachty) materiału może być tak wciągające i przyjemne. Im dłużej szyłam, tym większą miałam ochotę na ręczne szycie kolejnych strojów. Muszę być jednak realistką i tę tonę bielizny, która czeka na uszycie machnę maszynowo, ale postaram się widoczne szwy wykonać ręcznie. Aha, dodam jeszcze, że brzeg materiału się nie siepał i wcale nie wymagał obszywania, ale moim zdaniem podwinięte brzegi wyglądają dużo ładniej. I ten równiutki ścieg, mmm...
Na koniec dodam jeszcze dwa zdjęcia znalezionych płaszczy średniowiecznych, w końcu źródła muszą być. Przy okazji polecam czeską stronę kostym.cz (część materiałów w języku angielskim), na której znajdują się chyba wszystkie jak dotąd znalezione stroje średniowieczne i nie tylko.
Płaszcz człowieka z Bocksten, z drugiej połowy XIV w.

Płaszcz Św. Birgitty z końca XIV w.
Czas na podsumowanie. Żeby coś poznać i dobrze się nauczyć, trzeba popełnić błędy, by wyciągnąć z nich wnioski. Ale muszę przyznać, że podoba mi się to i czyni zabawę jeszcze lepszą, bo wzbogaca ją o element dydaktyczno-poznawczy. Oby entuzjazm nie osłabł, a nauka przynosiła wymierne efekty w postaci coraz lepszych i piękniejszych strojów, czego i Wam życzę :)

sobota, 11 października 2014

Have you met Lucek, czyli sznurki na lucecie

Kiedy raczkująca rekonstruktorka ugina się pod ciężarem decyzji, które należy podjąć przed rozpoczęciem szycia strojów, co wybiera? Plecenie sznurka. Tu nie ma wielkiej filozofii, nie trzeba się zastanawiać jaki rękaw będzie właściwy, gdzie wszyć klin, ani czy takie zapięcie pasuje do tej sukni, albo jaki stan właściwie odtwarzam. Wystarczy włóczka, lucet (lucetka, Lucek, taki drewniany cosik - takie określenia spotkałam jak dotąd i wcale nie zapamiętałam od razu jak się ten wihajster zwie) i do dzieła. A sznurki potrzebne są do wiązania sukni, dubletów, dowiązywania nogawic, sakiewek i pewnie wielu innych rzeczy. Wiadomo, w życiu bez sznurka ani rusz.

Sukienkę, którą mam, kupiłam z niehistorycznym sznurkiem, który wymagał wymiany. Postanowiłam to wykorzystać, żeby osiągnąć efekt jak z Godzinek księcia de Berry, czyli moją granatową suknię wiązaną z przodu wyposażyć w czerwony sznurek.

Les Très Riches Heures du Duc de Berry - June (XV w.)
Zakupiłam czerwoną włóczkę wełnianą 100% (chociaż nie wiem, czy tak intensywną czerwień można uznać za historyczną...), a kolega z bractwa poratował mnie lucetem. Oczywiście ten sprzęt pojawił się nie tylko w moim posiadaniu, ale i świadomości po raz pierwszy i nie miałam najmniejszego pojęcia jak się do niego zabrać.

Lucet 
Na szczęście z pomocą przyszedł przepastny youtube, a w nim ten oto najlepszy filmik instruktażowy: How to Make a Lucet Cord. Piszę "najlepszy" z pełną świadomością. Obejrzałam kilka różnych filmików. Po pierwszym zmagałam się z pracą z mozołem. Sznurek wychodził nierówny - fragmentami grubszy, gdzie indziej cienki, a wszystko szło potwornie długo. Widząc zdjęcia produktów cudzych rąk gryzłam się, że to pewnie mój brak wprawy winny jest takim koślawym efektom. W końcu jednak postanowiłam w siebie nie wątpić, sprułam to co zrobiłam i poszukałam lepszej instrukcji. Ta którą przytaczam sprawiła, że mój sznureczek jest równiutki, robi się błyskawicznie i wygodnie - jedna dłoń prowadzi nić, a druga tylko obraca przyrząd. Tak się rozpędziłam, że sznurek wyszedł mi o około metr za długi. Ale to nic, na pewno do czegoś się przyda. Teraz potrzebuję już tylko końcówek do sznurka, ale zaopatrzę się w nie przy okazji jakichś innych zakupów.

Gotowy sznurek
Dodam jeszcze, że sznurek wykonany tą techniką jest mocny, ładny, kwadratowy w przekroju, a po przecięciu nie pruje się. Plecenie można w dowolnej chwili przerwać i wznowić po jakimś czasie. Należy jedynie uważać, żeby przez nieuwagę "oczka" nie spadły z widełek i się nie zacisnęły. W ten sposób sznurek zaczynamy pruć, a niełatwo jest te oczka z powrotem wyciągnąć i powrócić do plecenia.


Jeśli chodzi o historyczność takich sznurków, to długo w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Wszyscy mówili mi zgodnym głosem, że do naszej rekonstrukcji wyplatamy je na lucecie, więc przyjęłam to za pewnik. Aż do momentu pisania tego postu. No bo czy faktycznie jest jakieś potwierdzenie tej metody? Znalazłam taki oto ciekawy wątek: http://www.freha.pl/lofiversion/index.php?t27128.html. Na razie z braku czasu tym się zadowalam, ale może jeszcze poszperam albo całkiem przypadkiem natknę się na coś interesującego w tym temacie.

piątek, 10 października 2014

Moja początka

Dwa miesiące temu postanowiliśmy wraz z Mężczyzną wstąpić do bractwa rycerskiego. Determinacja moja była ogromna, więc odnalazłam grupę rekonstrukcyjną działającą w mojej kochanej Łodzi. Poszliśmy na spotkanie, poznaliśmy ludzi, pojechaliśmy nieśmiało na pierwsze imprezy i wytrwale (lub natrętnie) domagając się przygarnięcia, zostaliśmy przyjęci na nowicjat. Wtedy właśnie oficjalnie rozpoczęła się ta niezwykle ekscytująca przygoda. Ba, można by rzec - droga w nieznane.

"Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę", jak mówi Piotr Fronczewski. Cóż, zapomniał wspomnieć o zgromadzeniu ekwipunku, ale widocznie w grach fabularnych łatwiej o to niż w rekonstrukcji historycznej. Wybierając ten rodzaj zabawy wiedziałam oczywiście, że będziemy musieli skompletować stroje i sprzęt, ale nie zdawałam sobie sprawy jak wiele tego jest, a przede wszystkim nie miałam pojęcia jak trudne jest to przedsięwzięcie. Niestety, po przekroczeniu progu bractwa nikt nie zabiera nas na ulicę Pokątną, na której moglibyśmy kupić zestaw Małego Rekonstruktora. Nie ma też żadnej instrukcji, ani mapy, które pomogłyby się odnaleźć na ścieżce odtwórstwa. Ale może to i lepiej? Czyż zabawa nie jest tym lepsza? Póki co, wierzę, że tak i pełna zapału staram się przedrzeć przez dżunglę (dez)informacji.

Poza suknią, giezłem i kaletką, które kupiłam dwa lata temu na Grunwaldzie podczas swojego pierwszego kontaktu na żywo z rekonstrukcją, mam do zgromadzenia wszystko. Wyobrażałam sobie, że wystarczy znaleźć wykrój odpowiedniej szaty, kupić tkaninę, uszyć i już. Oj naiwniak ze mnie! Pierwszy szkopuł tego znakomitego planu - trzeba wpierw wiedzieć co chciałoby się mieć. Następnie, znaleźć wykrój - to druga przeszkoda, jeszcze większa. Znalezienie tkanin to kolejne wyzwanie. A szycie, cóż, tu też trzeba wiedzieć jak. Oczywiście można kupić gotowe stroje, ale nie lubię chodzić na skróty jeśli nie muszę. Nic tak nie cieszy jak pokonywanie trudności o własnych siłach (no dobra, uśmiech mojej córeczki i smakołyk wieczorową porą cieszą mnie bardziej, ale nie czepiajmy się szczegółów). Jeśli jesteś podobnego zdania, zostań ze mną i czytaj dalej o moich zmaganiach z rekonstrukcją, a ja krok po kroku postaram się opisać swoją podróż (mam nadzieję) do celu. Wyjaśnię czemu uważam, że to wszystko nie jest proste oraz opowiem jak sobie z tym radzę (lub nie radzę). Zaprezentuję też swoje wyroby (liczę na to, że takie kiedyś powstaną). Jestem otwarta na podpowiedzi i uwagi, pomoc i wsparcie zawsze mile widziane! A póki co, fajnie, że to czytasz :)

VI Turniej Rycerski na zamku w Besiekierach 30.08.2014